środa, 26 lutego 2014

Rozdział 21

- Wybierz sobie te bułki, które chciałeś i zmykamy. - odezwałam się do Erica. Chłopiec posłusznie pobiegł gdzieś na drugą stronę sklepu, znikając mi z oczu. Nie martwiłam się tym, gdyby wychodził, dzwonek przy drzwiach dałby o tym znać.
Rozejrzałam się po wnętrzu. Jak na piekarnię, sklep miał dosyć duży asortyment. Wiele rodzajów wypieków plus świeży zapach chleba zapewne przyciągał wielu klientów. Jednak na ten moment byliśmy tu chyba jedynymi osobami. 
Założyłam włosy za ucho. Odnalazłam wzrokiem miejsce, gdzie powinna znajdować się kasa. Instynktownie podążyłam w tamtym kierunku, spoglądając na boki. Zastanawiałam się, gdzie był malec, powinien już wybrać te ulubione bułki. 
Gdy znalazłam się przy ladzie, zdałam sobie sprawę, że sprzedawcy jak na razie nie ma. Na prawo widać było otworzone na oścież drzwi, zza których słychać było jakieś pomrukiwania i szuranie. Domyśliłam się, że pracownik musiał udać się chwilowo na zaplecze. 
Przekręciłam głowę na lewo. Eric przebierał rączkami na jednym z regałów. Uśmiechnęłam się pod nosem i spuściłam wzrok na dłonie. Postanowiłam dać mu jeszcze chwilę. 
Przyglądałam się wytwornym ciastom, znajdującym się w gablocie, gdy ktoś wreszcie pojawił się za ladą, interesując się klientami. Podniosłam wzrok i.. i prawie upadłam.
Harry również wydawał się być zaskoczony.
- C..co Ty robisz? - wykułam. Podniósł zirytowany jedną brew, przybierając ponownie pewną minę dupka.
- Pracuję? - przewrócił oczami.
- Widzę. - zabrzmiało to trochę za bardzo pogardliwie, sama nie wiem czemu. - Nie wiedziałam, że pracujesz.
Wypuścił wolno powietrze, uspokajając nerwy.
- Zmieniłem zdanie. - czy on się właśnie przede mną otworzył? - Pomogę Loui'emu.
Otworzyłam usta, ale nie wiedziałam, co powiedzieć. Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Moment niezręczności na szczęście przerwał mój podopieczny.
- Nie mogę ich znaleźć. - oboje przenieśliśmy na niego wzrok. Przykucnęłam przy chłopcu i niepewnie zaczęłam:
- A o jakie konkretnie bułki Ci chodziło?
- Mama zawsze mówi, że smakują trochę jak mleko. - w tym momencie chyba się poddałam. Jak mleko? Co?
- Chyba wiem, o które Ci chodzi, mały. - rzucił Harry, po raz pierwszy uśmiechając się. Bynajmniej nie do mnie. Obrócił się i wsadził pod pachę małą drabinę. Postawił ją kilka metrów dalej i wspiął się na nią, sięgając zapewne po te przeklęte bułki. Z zaciekawieniem przypatrywałam się, jak podaje je Eric'owi, upewniając się, że o te chodziło.
Oczywiście, że o te.
Szczęściarz.
Harry Styles pracuje w piekarni? Na samą myśl chciałam wybuchnąć śmiechem. Jednak coś wtedy mnie przed tym powstrzymywało, może nie chciałam jeszcze pogarszać naszych relacji. Trochę pracy jeszcze jest przed nami.
- To ile ich będzie? - zapytał słodko. Prychnęłam i wcisnęłam w reklamówkę pokaźną ilość. Nie miałam dużej ochoty tu wracać.
Zapłaciłam i odwróciłam się szybko na pięcie. Przez przeszklone drzwi wyraźnie widać było, że padało. Ale nie to sprawiło, że stałam teraz jak wryta.
Znowu mężczyzna ubrany na czarno. Dobra, nie wiem, może nie na czarno, ale na ciemno. Eric zatrzymał się przy mnie, nie wiedząc, co mi chodzi po głowie.
- Caroline? - zapytał zmienionym głosem Harry. Podszedł do mnie powoli i stanął po boku.
Rozchylił lekko usta. Też go widział. Uf, czyli nie jestem wariatką.
Choć z drugiej strony może jednak wolałabym..
Styles przeniósł na mnie wzrok i przygryzł dolną wargę. Potrząsnęłam lekko głową. To nie ma sensu, przecież to może być przypadkowy przechodzień.
Więc dlaczego przechodzą mnie takie dreszcze?




- Najlepiej wsadź go do wanny i umyj, boję się, że sam sobie nie poradzi. Ufam Ci, Caroline. Przepraszam, muszę kończyć. Spotkanie może się przedłużyć.. - pani Ellis pisnęła do słuchawki.
- Nie martw się, mam czas, mogę zostać. - odwróciłam się w stronę chłopca. Trzeba było mieć go cały czas na oku. W każdej chwili mógł coś zmalować.
- Dziękuję. - wypuściła głośno powietrze. - To ja kończę, do zobaczenia. - rozłączyła się.
- Chodź Eric, musisz się wykąpać w ciepłej wodzie, bo inaczej się przeziębisz. - uśmiechnęłam się i wzięłam go za rękę. Musiałam zaprowadzić do łazienki i pomóc mu z rozbieraniem. Z przyzwyczajenia nalałam prawie gorącą wodę i dodałam olejek zapachowy. Na moje szczęście dzieciak nie miał nic przeciwko. Gdy bawił się powstałą pianą, w kieszeni moich spodni zadzwonił telefon.
- Car?
- Mhm? - przycisnęłam słuchawkę do ucha, podtrzymując ją ramieniem. Musiałam zająć się małym, podać mu myjkę, płyn do mycia..
- Jestem pod drzwiami i nie otwierasz. - roześmiał się lekko.
- Kurczę, zupełnie zapomniałam! - złapałam się za głowę, wypuszczając z ręki gąbkę. Wpadła do wanny, ochlapując moją twarz i włosy. Przynajmniej Eric'owi wydawało się to być zabawne.
Odruchowo przygryzłam paznokcie. - Słuchaj, Louis, nie mogę do Ciebie zejść.
- Co? - wykrztusił. No tak, trochę dziwnie zabrzmiało.
- Myję chłopca, bo wróciliśmy ze spaceru i padało. Zmókł. Muszę cały czas mieć go na oku, nie mogę do Ciebie zejść. - powtórzyłam.
Intuicyjnie wyczułam, że Louis marszczy właśnie teraz brwi.
- Ale mam pomysł. Widzisz dużą wazę po lewej od wejścia? Posadzone są w niej jakieś.. kwiatki..
- No? - mruknął.
- Stoi ona tuż przy trawniku, w jej cieniu powinien być płytko zakopany zapasowy klucz do drzwi.
- Wow, Caroline, skąd wiesz takie rzeczy? - ponowne rozbawienie w jego głosie. Nagle ściszył ton. - Włamywałaś się ty kiedyś?!
- Ta, nie raz. - odpowiedziałam sarkastycznie i rozłączyłam się. Wierzyłam, że jakoś sobie poradzi.
Po dłuższej chwili doszedł do nas z dołu dźwięk zatrzaskiwania drzwi.
- Caroline?!
- Tutaj!
Ostrożnie wyjęłam Eric'a z wanny, wytarłam i podałam przygotowane mu wcześniej ubranka. Odwróciłam się w stronę drzwi i wychyliłam na korytarz. Lou zaglądał przez framugę drzwi do jakiegoś pokoju. Słysząc moje kroki, podniósł wzrok.
- Cześć, kochanie. - powiedział miękko i pocałował szybko w usta. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i gestem ręki pokazałam, żeby poszedł za mną. Wróciłam do toalety. Chłopiec był już ubrany w piżamkę.
- Hej Eric, to Louis, mój przyjaciel. - mały wyciągnął w jego stronę rączkę, którą brunet wesoło uścisnął. Zachichotał tylko lekko na słowo 'przyjaciel', ale subtelnie kazałam mu się zamknąć.
- Już trochę późno. - chłopak zerknął na zegarek. - To jak, przeczytamy Ci bajkę i idziemy spać?
- Taak! - pisnął malec i biegiem rzucił się do pokoju. Zaśmiałam się głośno i podążyłam szybko za nim. Wspięłam się na krzesło, aby zdjąć z półki książkę, którą przypadkowo wybrałam po okładce. Tommo w tym czasie przymknął drzwi i usiadł na krzesełku przy biurku. Gdy wreszcie miałam opowiadanie w ręku, wygodnie usiadłam na skraju jego łóżeczka. Eric przykrył się grzecznie kołderką i zatopił we mnie oczy. Przeniosłam nieśmiało wzrok na Loui'ego, otwierając książkę na początku. Zachęcająco pokiwał głową, uśmiechając się. Zarumieniłam się lekko i zaczęłam czytać.
Właściwie nigdy tego nie robiłam, dlatego wprawiło mnie to w małe zakłopotanie. Ale wraz z rozwojem opowieści było mi coraz łatwiej, działało to podobnie jak podczas lekcji z Harry'm w podstawówce. Ough, Harry. Serio? Nawet teraz?


- Chciałaś ze mną porozmawiać? - zapytał zaciekawiony, gdy cicho zamykałam drzwi pokoju małego. Po przeczytaniu mu prawie całej bajki zasnął jak aniołek.
- Uhm, tak. - szepnęłam ostrożnie. Zeszłam na dół po schodach i skierowałam się do kuchni. - Chcesz się czegoś napić?
- Ta, jasne. - odpowiedział prosto. Wyjęłam z  górnej szafki szklanki, przynajmniej to, gdzie się znajdują, zapamiętałam z długiego wywodu pani Ellis o zawartości kuchni. Na blacie stało kilka soków, nie patrząc, wzięłam jeden z kartonów i nalałam do obu kubków. Louis podniósł brew, opierając się o przeciwny blat stołu. Wzięłam duży łyk i dopiero wtedy zdecydowałam się mówić.
- No to są dwie sprawy. - przerwałam.
- Tak?
- No więc.. - postanowiłam zacząć od tej przyjemniejszej. - Beth ma za dwa tygodnie urodziny, jak wiesz i..
- Czekaj. - przerwał mi. - Nie, nie planuj nic. Niedawno rozmawiałem z Bethanie, wydaje mi się, że wolałaby coś prostszego niż jakieś przyjęcie niespodzianka.
- Oh. - spuściłam wzrok, zastanawiając się. - To co zrobimy?
Louis zaśmiał się, rozbawiony moim zagubieniem. Zrobiłam głupią minę, ale nadal czekałam na odpowiedź.
- Chodźmy do klubu. - oblizał usta. Pociągnął duży łyk soku, przypatrując mi się uważnie. Pokiwałam zgodnie głową. Może być. Zapytam się na wszelki wypadek Zayn'a, co o tym sądzi, ale myślę, że powinno przejść.
- Dzięki. - uśmiechnęłam się.
- A ta druga sprawa?
Wypuściłam głośno powietrze. Uśmiechnęłam się nerwowo.
- BochciałamsięCiebiespytaćjakbardzojesteśzadłużonyuWaltera. - rzuciłam na jednym wdechu. Uśmiech zszedł z twarzy Loui'ego.
- Dlaczego chcesz wiedzieć? - zniżył głos. Przygryzłam dolną wargę i odwróciłam wzrok.
- Chcę Ci pomóc, Lou. - wyszeptałam i sięgnęłam po jego rękę. Na szczęście nie odsunął jej, jak myślałam, że może zrobić. - Właściwie ja i Harry.. - przełknęłam gulę w gardle.
- Jak? - grymas na jego twarzy powiększał się.
- Wzięłam tą pracę dla Ciebie. Harry też pracuje.
- Co?! - wyglądał na zszokowanego.
- No. - mruknęłam w odpowiedzi, ale nie dałam sobie przerwać po raz kolejny. - Damy Ci tą kasę i będzie Ci łatwiej.
- Naprawdę to zrobicie.. zrobisz? - spytał cicho. Pokiwałam lekko głową. Uśmiechnął się szeroko i prostym gestem przyciągnął mnie do siebie. Wtulił twarz w zagłębienie mojej szyi i przytulił mnie mocno. Zaciągnął się zapachem moich włosów.
Odsunął mnie lekko od siebie.
- Dziękuję. Dziękuję Ci za wszystko. - oboje uśmiechnęliśmy się słabo. Louis ponownie przyciągnął mnie do siebie, tym razem całując namiętnie.



Grzebałam widelcem w sałatce, niechętnie wyszukując pozostałe tam jeszcze pomidory. Ah, szkolna stołówka.
Nagle stół nieznacznie zatrząsł się, na co podniosłam głowę. Niall usiadł naprzeciwko mnie z jedzeniem i jakby nigdy nic, zaczął wcinać. Przechyliłam głowę. Oczekiwałam wyjaśnień!
- Louis opowiedział mi o tym, co działo się na imprezie. - wreszcie rzuciłam, uśmiechając się chytrze. Horan o mało co, nie wypluł całej zawartości swojej buzi. Przełknął jedzenie i wreszcie odsunął je na bok, wycierając się chusteczką. Nauczył się wreszcie po moich staraniach. 
- Zabiję go! - jęknął i opadł ciężko na blat. Roześmiałam się dźwięcznie. Zmierzwiłam jego włosy. Podniósł na mnie zmęczony wzrok.
- Czy wy.. - ucięłam, przygryzając dolną wargę. Byłam słaba w takich gadkach.
- Co? - wydusił.
- No wiesz.. - zarumieniłam się, gdy tylko dziwny obraz moich wyobrażeń, niechcący wdarł mi się do głowy.
- O Boże, Car.. Oczywiście, że tak. - odparł na wydechu i z powrotem opadł na stół. Zaczerwieniłam się jeszcze bardziej.
Wow.
- Jej rodzice zabiliby Cię. - zachichotałam, ale mojemu przyjacielowi nie było wcale do śmiechu. Skrzywił się, bo doskonale o tym wiedział.


- Myślę, że jestem gotowa. - odezwałam się wreszcie. Siedziałam z Beth na ławce przed szkołą, czekając na chłopaków. Poprawiali jakiś test po lekcjach, dlatego miałyśmy trochę czasu dla siebie.
- Zaraz.. na co? - odłożyła na bok pomadkę i lusterko, które przed chwilą trzymała przed twarzą.
- Myślę, że Louis to odpowiedni chłopak, żeby.. żeby był moim pierwszym. - zdanie dokończyłam prawie szeptem. Jak już mówiłam, jestem wstydliwa w tych sprawach.
- Oh. - westchnęła lekko i uśmiechnęła się do mnie. Przybliżyła się trochę bardziej i przytuliła mnie. -Tak, myślę, że masz rację. - odpowiedziała. Pokiwałam lekko głową, gdy mój uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej.
- Ale jest jeszcze coś. - rzuciłam, gdy brunetka powróciła do wykonywanej czynności.
- Co? - spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
- Pomyślałam, że pójdę dzisiaj na cmentarz. Z nim.
Szminka wypadła z jej ręki i upadła na chodnik.
- Co? - otworzyła szeroko buzię. Przekrzywiłam głowę.
- Kiedy mówię o swoim pierwszym razie, jesteś spokojna, za to gdy tylko wspominam o cmentarzu.. - zaśmiałam się, próbując rozluźnić atmosferę. Rozumiałam, że się o mnie martwi, ale ja naprawdę byłam gotowa. - To już czas, Beth. - wyszeptałam.
- Jesteś pewna? - zaskrzeczała. Pokiwałam stanowczo głową, uśmiechając się.
Louis nieodwracalnie stał się dużą częścią mojego życia. Zasługiwał na to, bym całkowicie się dla niego otworzyła.




Cześć miśki, wracam po prawie dwutygodniowej przerwie, przepraszam, ale byłam na nartach za granicą i zero neta :( na szczęście już jest, więc proszę, mam nadzieję, że jest ok.

Dajcie znać jak wam się podobało w komentarzach.

Kocham was xx

czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział 20

Przed dom wjechał samochód, który skądś już kojarzyłam. Z ciekawości wyszłam na ganek. Z środka wypadła Angie, zaraz po niej Niall. Obejrzałam się za siebie. Louis zniknął w tłumie. Za parą wolnym krokiem szedł Harry. Przełknęłam głośniej ślinę i zmusiłam się do uśmiechu. Dziewczyna rzuciła się na mnie z uściskiem, nawet się nie tłumacząc. Blondyn wodził za nią uważnie wzrokiem. Widać było jego niezadowolenie, gdy tylko szatynka wychodziła poza zasięg jego dotyku.
Podniosłam ciekawie jedną brew. Stali przede mną we trójkę i początkowo nie zanosiło się na to, by którekolwiek z nich się odezwało. 
Po jakiejś minucie lustrowania siebie nawzajem wzrokiem, Angie zachłysnęła się powietrzem i odezwała:
- No tak, jasne, że Ci nie powiedzieli. - pokiwała palcem przed swoim nosem. - Ale nie myśl sobie kochana, że to wszystko tylko zasługa Twojego chłoptasia. My, a właściwie Harry - w tym momencie przeniosła wzrok na bruneta - załatwił fajerwerki. My tylko pomagaliśmy je tam odpalać. - uśmiechnęła się ciepło, a mnie zatkało. 
- Dlaczego? - wyszeptałam niezamierzanie. Styles przestąpił z nogi na nogę i przybrał zagubiony wyraz twarzy. Jednym krokiem przybliżył się do mnie, dotknął mojego ramienia i powiedział:
- Sto lat, Caroline. - uśmiechnął się lekko i tak po prostu mnie wyminął. Odwróciłam się w tym samym momencie, obserwując jak znika w tłumie. Niall i Angie stanęli po moich obu stronach, a ja posłałam im pytające spojrzenie. Dziewczyna przygryzła wargę, a chłopak odwrócił wzrok. Zrobiło się lekko niezręcznie. Wypuściłam głośno powietrze z płuc.
- Nieważne. Dziękuję wam strasznie, to było piękne. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. Jakim sposobem.. Te końcowe były niesamowite. - wydukałam. 
- Mówiłam Ci, to Harry. - Angeles poklepała mnie po plecach. Złapała rękę swojego chłopaka i również weszła do środka.
Stałam jakby wryta w ziemię. Pewnie, że Harry. Kto inny? Ile im za to zapłacił? Albo przyjmując, że to prawda.. Czy naprawdę myślał, że mu się to uda? Miałam Loui'ego i nie chciałam nikogo innego. 


* Loui's pov *


Zrobiło mi się niedobrze, jednak tym razem naprawdę musiałem szybko znaleźć łazienkę. Caroline nie byłaby zachwycona, gdybym przyozdobił jej schody wymiocinami. 
Popchnąłem pierwsze lepsze drzwi, błagając by okazały się łazienką. Moja orientacja w terenie była w bardzo słabym stanie. Odchyliłem się do przodu. Złapałem za brzuch i łypnąłem na pokój. To zdecydowanie nie była łazienka. Z najbliższego kąta doszły do mnie zduszone jęki. Wytrzeszczyłem oczy. Pewien chłopak był już na etapie zdzierania z siebie koszuli. Dziewczyna przy ścianie wiła się pod nim z rozkoszy. Jednak nie to mnie zadziwiło. Chodziło o to, że dziwnie przypominali mi Niall'a i Angie. Bardzo podobni. To przecież niedorzeczne. Zaśmiałem się głośno, tym samym zwracając na siebie uwagę. Automatycznie odwrócili w moją stronę głowy. 
O kurczę, to był Niall i Angie. Pospiesznie ulotniłem się z pokoju. Horan mnie zabije. No może jutro, dzisiaj raczej do niczego się już nie nada. 
Ponownie wybuchnąłem śmiechem. Cóż za histeria.
Nie było już mi niedobrze.
Powiodłem wzrokiem po ciałach na korytarzu. 
Chyba stęskniłem się za Car.


- Kochanie. - wychrypiałem do ucha dziewczyny, gdy znalazłem ją przy barku. Odwróciła się, rzucając mi zdziwione spojrzenie. - Penny?
- Ta-ak. - wydusiła i spuściła wzrok na podłogę. Zapraszałem ją? Kogo to obchodzi, przecież jej teraz nie wyrzucę. Zaśmiałem się głośno, co już powoli zaczynało wyglądać histerycznie.
- Przepraszam, pomyłka. - napadła mnie czkawka. Często mi się to zdarza po alkoholu. W czym leży tajemnica? Moje własne myśli mnie śmieszyły. Oznaczało to, że mam mało czasu, aby znaleźć moją dziewczynę, zanim zasnę na podłodze. Odwróciłem się na pięcie i przecisnąłem się przez tłum w kierunek ogrodu. Wypadłem na zewnątrz i wziąłem głęboki oddech zimnego powietrza. Próbowałem w jakiś sposób choć trochę otrzeźwieć, bo z drugiej strony Caroline nie będzie zadowolona, gdy usnę na niej.
Chyba, że jest tak pijana jak ja.
Czkawka, kolejny napad śmiechu. Oh, żeby była. Mogłoby być zabawnie. 
Okręciłem się wokół własnej osi i gdy już miałem wychodzić, w oczy rzuciły mi się długie, blond włosy powiewające na wietrze. Miała na sobie tą sukienkę, to ona. Siedziała tyłem do mnie, na huśtawce przy drzewie. Przekrzywiłem głowę, przyglądając się. Trzymała w dłoni kieliszek. Przechylała go to w jedną, to drugą stronę, całkowicie nie zwracając uwagi na wylewający się z niego płyn. Głowę miała zadartą do góry, nie widziałem jej miny, ale mogłem zgadywać, że przyglądała się gwiazdom. Ostrożnie podszedłem do niej, miękko stąpając po trawie. W ostatnim momencie, zaskoczyłem ją, klaszcząc tuż przy jej uchu. Wzdrygnęła się ledwo zauważalnie i przeniosła na mnie wzrok.
Oh, czyli była pijana. 
Uśmiechnęła się do mnie i poklepała miejsce obok siebie na ławce. Grzecznie usadowiłem się na siedzeniu. Cały czas przyglądała się mi z nutką ciekawości w oczach. Wyszczerzyłem się, marszcząc nos w ten sposób, który ona uwielbia. Zauważyłem to, nie jestem aż taki głupi. 
Spuściła wzrok i zachichotała pod nosem. Oparła się plecami o zimny metal i odchyliła głowę do tyłu. Roześmiała się głośniej. Wypuściła kieliszek z dłoni, jednak domyśliłem się, że było to zamierzone. Nie rozbił się, po prostu upadł na trawę. Caroline gwałtownie odwróciła się w moją stronę i przycisnęła swoje usta do moich. Z pasją oddałem pocałunek. Przeniosła dużą część ciężaru ciała na moją klatkę, jednak nie to mnie zaskoczyło. Jedna z jej dłoni niebezpiecznie wędrowała w górę po wewnętrznej stronie mojego uda, a na jej usta wkradł się bezczelny uśmieszek. Jest zabawnie.
Tak szybko jak się zaczęło, tak się skończyło. Dziewczyna wstała niespodziewanie, ale nie zamierzała mnie porzucić. Wyciągnęła w moją stronę rękę. Z chęcią złapałem ją i również się podniosłem. Puściła mi filuternie oczko. Ponownie naparła ustami na moje, zgniatając w dłoni moją koszulkę. Odsunęła się szybko i oblizała usta.
Odwróciła się. Pociągnęła mnie szybko za sobą do środka. Nie opierałem się jej czynom, nadal uważałem, że to zabawne. 
Przechyliła się w prawo, tylko po to, by sięgnąć do butelki wódki, stojącej na blacie. Ostro, dziewczyno. Rzuciła mi rozbawione spojrzenie i zaczęła przeciskać się miedzy ludźmi w stronę schodów. Z niemałymi trudnościami wdrapaliśmy się na piętro, od razu wybierając drogę do jej pokoju. Przynajmniej pamiętała, które to drzwi. Zamaszystym ruchem zapaliła światło w pokoju i zrzuciła ze stóp szpilki. Odetchnęła głębiej i uśmiechnęła się ciepło. Odwzajemniłem gest.
Zmęczony.
Rzuciłem się bez zastanowienia na łóżko. Zdjąłem tylko po drodze buty. Caroline ułożyła się wygodnie na moim torsie i już po chwili mogłem usłyszeć jej równomierny oddech.
Też zasnąłem.


* Caroline's pov *


Pękała mi głowa. I nie było mi już tak do śmiechu. Szkoła. Po minach uczniów, a przynajmniej znacznej części z nich, można było wywnioskować, że również przeżywają kacowy kryzys. Nauczyciele udają, że nic nie widzą, dzieciaki nie narzekają. Tak zwana współpraca.
Powoli zamknęłam moją szafkę. Ostrożnie przekręciłam kluczyk. Każdy zgrzyt przyprawiał moją głowę o kolejne bóle. Na korytarzu było prawie cicho, jak nigdy. Jedynie szmery kujonów zakłócały spokój. Oni jednak nie odezwaliby się głośniej, nie mieli tego w zwyczaju.
Ciężkim krokiem ruszyłam w stronę kanapy, ustawionej wzdłuż korytarza. Lou podniósł tyłek, przesuwając się na bok, tym samym udostępniając mi miejsce. Klapnęłam na rogu sofy i oparłam głowę o ramię chłopaka. Rozmawiał z paczką najlepszych przyjaciół, między innymi o imprezie. Lekko mówiąc, była trochę huczna i nie chcieliśmy, aby za dużo osób się dowiedziało. Pijani małoletni. Straszne. Przekręciłam twarz w ich stronę, nie słuchałam dokładnie, o czym rozmawiali. Również wyglądali okropnie, trochę mnie to pocieszało.
A jednak Styles.. stał tuż obok Tommo i wyglądał no.. tak jak zwykle. Człowiek robot? Ta jego nieskazitelność w wyglądzie sprawiała, że nie lubiłam go jeszcze bardziej.
Wkurzające. 
Prychnęłam pod nosem i spojrzałam na zegarek w telefonie. Jeszcze tylko jedna lekcja, dziękuję.



- I pamiętaj, aby podać im obiad o siedemnastej! - krzyknęła pani Ellis. Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się ciepło, stojąc w drzwiach jej domu, gdy wyjeżdżała samochodem z garażu. Trzymałam na rękach chłopca, który machał teraz do mamy na pożegnanie.
- Jannet, czy byłby problem, gdyby na chwilę przyszedł tu mój chłopak? - przygryzłam wargę, zadając pytanie w ostatniej chwili. Kobieta zatrzymała samochód.
- Jasne, nie ma sprawy, właściwie możecie się nim zajmować razem. - odparła ze śmiechem. Ta kobieta to anioł. - Ale płacę tylko Tobie!
- Jasne, przekażę. - zachichotałam i zamknęłam drzwi, bo na dworze było chłodnawo. Jesień. - No to jak Eric, co chcesz robić? - zapytałam, przechylając głowę w jedną stronę. Malec uśmiechnął się szeroko.


- No proszę Cię, ostatni gryz! - przysunęłam widelec do buzi chłopczyka. Potrząsnął zdecydowanie głową.
- Chcę bułkę! - westchnęłam.
- Ale Eric, nie mamy już bułek. Musielibyśmy pójść do sklepu.
Mały wreszcie wykazał jakieś oznaki zainteresowania. Zeskoczył z taboretu i pobiegł prosto do drzwi.
- Po bułki! - krzyczał. Roześmiałam się i odstawiłam talerz na bok. Właściwie zjadł dużą część posiłku, chyba mogę się z nim wybrać na spacer po pieczywo.
- Dobrze, ale obiecaj, że jak wrócimy, to dokończysz obiad. - pokiwałam palcem.
- Dobrze. - wydął usteczka w grymasie. Pomogłam mu zawiązać buty i jeszcze raz upewniłam się, że ma ciasno zaciśnięty szalik i naciągniętą czapkę na głowę, za nim wyszliśmy.
Czterolatek złapał się mojej dłoni i pociągnął w dół ulicy. Chyba znał drogę lepiej niż ja, w końcu tu nie mieszkałam. Z uśmiechem na ustach podążyłam za nim.


Nie minęło pięć minut, a zobaczyłam duży szyld piekarni po drugiej stronie chodnika.
- To tu? - spytałam się malucha, upewniając się, czy chodziło mu o to miejsce.
- Tak! - otworzyłam mu drzwi. Charakterystyczny dzwonek powiadomił sprzedawcę o nowych klientach.
Gdy lekko domykałam witrynę, na tle pobliskiego budynku zobaczyłam mężczyznę. Ubrany był na czarno, ponadto jego twarz zasłaniała rozsunięta parasolka. Ale nie padało. Zanim zdążyłam się zorientować, zniknął  za rogiem.





Okej, dzisiaj trochę krócej, ale uwierzcie było mi to trudno pisać, ważne, że jest cokolwiek :)
Jak się podobało? A może właśnie nie? > Opinię zostaw w komentarzu 

Chciałabym ogłosić, że wyjeżdżam w sobotę na narty, wracam po tygodniu i do tego czasu nie dodam żadnego rozdziału, bo nie będę miała internetu :(( Mam nadzieję, że mnie nie zostawicie <3

Jeżeli chcesz być informowany o rozdziałach, w komentarzu zostaw swój username z twittera :)

Kocham was
x

sobota, 8 lutego 2014

Rozdział 19

Zniosłam po kolei wszystkie otrzymane prezenty do szafki. Okazało się, że na pewno się nie zmieszczą. Musiałam wziąć je dzisiaj do domu, najwyżej zostawię je w samochodzie Loui'ego, gdy gdzieś wyjdziemy.
Odruchowo spojrzałam jeszcze raz na telefon. 
Nic. Zero wiadomości od Beth, pomijając stertę sms'owych życzeń. Nie przyszła dzisiaj do szkoły! A żeby było jeszcze lepiej, Zayn'a również nie było. I nie odbierała. Znając ją, siedzi sobie teraz z nim w ciepłym łóżeczku, tuląc się do jego torsu i oglądając jakąś beznadziejny romantyk plus zapominając zupełnie o moich urodzinach. 
Dzięki!
Mimo to, miałam dobry humor. Dużo ludzi dzisiaj złożyło mi życzenia, kłamałabym twierdząc, że mi się to nie podobało. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Jeden z plusów bycia lubianą?
Louis wyszedł zza zakrętu, już ubrany w kurtkę. Louis. Na nim zawsze mogłam polegać. 
Wyjęłam swój płaszcz z szafki i wzięłam torby do rąk. Chłopak znalazł się wreszcie wystarczająco blisko i cmoknął mnie w policzek, odbierając połowę z nich. Złapałam go pod ramię, gdy wyszliśmy z gmachu szkoły. Trochę dzisiaj było wietrznie.


- Jaki jogurt sobie życzysz? Albo wiesz co, wybierz ile chcesz, to Twoje urodziny. - zaproponował Louis, kładąc swoje odzienie na siedzeniu obok. Wspięłam się na wysoki fotel przy równie wysokim, białym stoliku. Lokal był duży, jak na bar z jogurtami. Miał z dwóch stron przeszklone ściany, znajdował się na rogu dużego budynku. Wnętrze zaprojektowane było nowocześnie i prosto. Biała podłoga, sufit, lampy, siedzenia i stoliki. Wyróżniał się jedynie kolor ścian. Pomalowane były na tęczowo. Może banalny pomysł, jednak bardzo mi się podobał. Uwielbiałam tu przychodzić, nie tylko ze względu na desery. Miejsce emanowało pozytywną energią i było idealne na spotkania z przyjaciółmi. 
Zrobiłam obrót na krzesełku i wyjęłam menu ze stojaczka. Zamrszczyłam brwi.
- Czy moja księżniczka zdecydowała się na coś? 
Uśmiechnęłam się szeroko. 
- Z polewą karmelową i malinami. 
- Prawie zawsze zamawiasz właśnie ten, nie chciałabyś spróbować czegoś nowego? - westchnął. Louis nie znosił nudziarstwa. Ale ja naprawdę kochałam ten jogurt i nie chciałam innego. 
Pokręciłam głową i odłożyłam kartę na bok. 
- Okej! Lecę zamówić. - powiedział i cmoknął mnie w usta, zostawiając samą przy stoliku. 
Oparłam ręce na stoliku i rozejrzałam się jeszcze raz po lokalu. Nie mogłam powstrzymać jeszcze większego uśmiechu. Wróciłam wzrokiem do kolejki. Louis przypatrywał się mi i gdy nasze spojrzenia spotkały się, mrugnął porozumiewawczo. Zachichotałam, odruchowo spuszczając wzrok. To niesamowite jak prosty pomysł może dać tyle szczęścia. W wykonaniu Tommo wszystko wydawało się o wiele bardziej wyjątkowe, co sprawiało, że kochałam go jeszcze bardziej. Nie byłam pewna czy kiedykolwiek jeszcze spotkam kogoś, kto zatroszczy się o mnie jak on, do kogo będę czuła coś takiego, jak do niego. 
Nie dbałam o to wtedy, liczyło się 'tu i teraz'.


- Chyba za chwilę pęknę, Lou. Nie mogę więcej. - prawie opadłam na stolik przede mną. Zjadłam chyba z pięć jogurtów o pokaźnych rozmiarach, bo oczywiście tylko takie chłopak mógł zamówić, prawda?
- Dajesz, Car! Uda Ci się! - zaśmiał się, wiwatując. Przede mną stały jeszcze dwa. Podniosłam na niego zmęczony wzrok i zdecydowanie potrząsnęłam głową. Wzruszył ramionami i sam się nimi zajął. Sam do tej pory nic nie zjadł, więc łatwo mu mówić.
Odruchowo wyszperałam w torbie mój telefon. Nic?
Doszło do tego, że zaczęłam się martwić o Beth.
- Co się stało? - wymamrotał Louis, z buzią pełną jogurtu. Westchnęłam głośno.
- Beth dzisiaj nie było w szkole.
Zmarszczył brwi.
- Często tak jest, może.. się rozchorowała.
- W moje urodziny? To znaczy okej, ale.. mogła zadzwonić. - bąknęłam.
- Jestem pewny, że jeszcze to zrobi. - uśmiechnął się, marszcząc nos. Odwzajemniłam ten gest. Lou z taką miną wydawał się strasznie uroczy, nie mogłam się powstrzymać. - Chcesz już iść? - zapytał, odkładając na bok puste naczynie. Pokiwałam głową i zsunęłam się z fotela. Założyłam płaszcz i ujęłam dłoń Loui'ego, który już na mnie czekał przy wyjściu.

Jechaliśmy spokojnie ulicami Londynu, a uśmiech Loui'ego cały czas się poszerzał.
- Co Cię tak bawi? - zapytałam, sama się uśmiechając. To zaraźliwe!
- Nic. - parsknął śmiechem. Pokiwałam głową i zmrużyłam oczy. Nie miał zamiaru mi mówić, niech mu więc będzie.

Wreszcie byliśmy pod domem. Ku mojemu zdziwieniu na podjeździe nie było samochodu cioci i Louis sam tam zaparkował.
- Masz zamiar zostać dłużej? - podniosłam jedną brew rozbawiona.
- Oh, tak. - odparł krótko, uśmiechając się tajemniczo. Przygryzłam dolną wargę i szybko wysiadłam z samochodu. Nagle uderzył we mnie przypływ energii. Złapałam chłopaka za rękę i gwałtownie przyciągnęłam do siebie, zatapiając się w jego ustach. Pociągnęłam palcami za jego włosy, na co mruknął gardłowo. Uśmiechnęłam się przez pocałunek i powoli poprowadziłam go do drzwi, nadal całując. Na oślep wymacałam w zewnętrznej kieszeni kurtki klucze i jakimś cudem, udało mi się je włożyć do zamka i przekręcić w prawidłową stronę.
Zatrzasnęłam za nami drzwi i nawet nie zapalając światła, przycisnęłam Loui'ego do ściany. Wydawał się być zaskoczony, ale też trochę rozbawiony.
Po chwili dowiedziałam się dlaczego.
W tym samym momencie w całym domu rozbłysły światła. Oderwałam się zaskoczona od chłopaka, by ujrzeć chyba z połowę mojej szkoły w moim salonie.
Dobra, może lekka przesada, ale byłam pewna, że reszta siedzi w ogrodzie.
- Niespodzianka! - wydarli się. Wydawali się być równie rozbawieni sytuacją. Po kolei podchodzili do mnie, składać życzenia, a ja z każdym momentem stawałam się coraz bardziej czerwona na twarzy.
Przed chwilą przyłapali mnie na..! Ough.
Może inni nie czuliby się tak zażenowani, ale ja zawsze.. to znaczy nigdy… nie wiem.
Gdy ludzie powoli zajmowali się sobą, a Louis rozpoczął tak zwane 'rozkręcanie imprezy' podeszła do mnie..
Beth.
Przytuliłam się do niej mocno. Stał za nią Zayn, uśmiechając się szeroko.
- Naprawdę przepraszam, że nie złożyliśmy Ci życzeń wcześniej. Ale przygotowywaliśmy z Zayn'em cały dzień tą niespodziankę i nie chcieliśmy jej zniszczyć. - odezwała się Beth i uściskała mnie jeszcze raz. Rozejrzałam się po salonie. Mimo kiepskiego wejścia i tak naprawdę mi się podobało.
- Dziękuję, kocham was. - uścisnęłam ich razem, gdy poczułam, że w kącikach moich oczu zbierają się łzy szczęścia.
- Nie ma za co. - odparł Zayn i zza pleców wyjął duży pakunek. - To od nas, jeszcze raz wszystkiego najlepszego. - wręczył mi prezent i pocałował w policzek. Gestem ręki pokazał, że idzie zająć się imprezą, na co pokiwałyśmy porozumiewawczo głowami. Bethanie ponownie odwróciła się do mnie.
- Chodź na górę, musisz się przebrać.
Odruchowo spojrzałam na swoje ubrania. No tak, raczej nieimprezowe. Przyjaciółka pociągnęła mnie na schody i zamknęła za nami drzwi mojego pokoju. Na łóżku leżał już przygotowany zestaw.
- Dziękuję! - pospiesznie rozebrałam się do bielizny i przeciągnęłam sukienkę przez głowę. - Zapniesz? - zwróciłam się do Beth, unosząc włosy do góry i odsłaniając suwak.
- Jasne. - uśmiechnęła się ciepło i podeszła do mnie, zapinając mi sukienkę.
- Beth? - mruknęłam, poprawiając włosy.
- Tak? - podniosła na mnie wzrok.
- Ty przygotowałaś to wszystko z Zayn'em?
- Oh nie, najwięcej zrobił.. - zaczęła radośnie, po czym nagle się przymknęła, zasłaniając usta dłonią. Odwróciłam się do niej zdziwiona.
- Kto?
Usiadła na łóżku, wzdychając ciężko.
- Kurczę, zawsze mówię za dużo.
- Beth! - pisnęłam.
- No Harry. - bąknęła cicho. - Po prostu nie chciał, żebyś wiedziała, bo.. No bo wiesz, słabo go lubisz i te sprawy, wydaje mi się, że o to chodziło.
Stanęłam w osłupieniu. Ten zarozumiały… argh zorganizował mi imprezę? I jak ja mam to teraz odebrać? Może rzeczywiście lepiej było żyć w niewiedzy.
- Nie widziałam go w tłumie i chyba nie składał mi życzeń. - rzuciłam, bo zaczęło mnie to zastanawiać.
- Uhm, bo przygotowuje.. dalszą część niespodzianki, że tak powiem. Ale więcej Ci nie wyjawię! - pogroziła mi palcem. Roześmiałam się. Beth nie potrafiła nigdy dochowac tajemnicy. - Jestem za to pewna, że jakoś złoży Ci to życzenia. Mimo tego, co o nim myślisz, ma maniery.
Prychnęłam. On? Maniery? Chyba tylko wtedy, gdy chce oczarować dziewczynę, by później zaciągnąć ją do siebie. Dobre sobie.
Dziewczyna spojrzała się na mnie jakby.. z żalem?
- No co?
- Nie wiesz Car, jak on się napracował. - odparła już wręcz ze smutkiem, po czym otworzyła drzwi i zeszła na dół.
Teraz to dopiero byłam zaskoczona. Co się z nimi dzieje?
Wsunęłam szpilki na stopy i zbiegłam po schodach do gości.

Tańczyliśmy. Dużo.

Bawiliśmy się. Długo.

I piliśmy. Oj, dużo.


Opadłyśmy z Beth na kanapę. Ledwo odgoniłyśmy się od chłopaków, którzy po nie wiadomo którym drinku zaczęli zachowywać się już zbyt natarczywie.
Same byłyśmy lekko wstawione, więc nie byłam wkurzona, raczej rozbawiona.
Brunetka przechyliła kolejny kieliszek i odstawiła pusty na stolik przed nami. Zmęczona ogarnęłam wszystko dookoła. Będzie dużo sprzątania. Odwróciłam się do Beth, opierając policzek na oparciu. Wyglądała na smutną.
- Hej mała, co jest?
Wytrzeszczyła oczy, wyglądała jakbym wyrwała ją z własnego świata. Zmarszczyła brwi.
- No nie wiem. Car, czy ze mną coś jest nie tak? - zanim zdążyłam odpowiedzieć, sama się wtrąciła. - Nie odpowiadaj i tak zawsze zaprzeczysz.
Podniosłam się lekko i tym razem oparłam łokieć na kanapie.
- Poważnie Beth, co się stało?
- No nie wiem, nie wydawało Ci się, że Zayn zawsze był bardziej.. - przerwała, żywo gestykulując w powietrzu. - Nie mogę znaleźć słowa.
- Nie wiem o co Ci chodzi, więc raczej nie pomogę. - przewróciłam oczami. Dziewczyna opadła plecami na oparcie i odwróciła twarz w moją stronę.
- Miał dużo dziewczyn. Jestem prawie pewna, że z każdą się przespał. - ucięła w tym momencie, odwracając wzrok. Wytrzeszczyłam oczy. Za dużo zostało wypowiedziane.
- Więc z tego powodu jesteś zmartwiona? - skrzywiłam się.
- Nie, właściwie nie. Chodzi o to, że.. jesteśmy już ze sobą jakiś czas.. - 'krótko' dopowiedziałam w myślach. - I on zawsze miał w zwyczaju, wiesz.. normalnie już by się ze mną przespał. - czknęła. Zszokowana wstałam na chwilę, by przynieść jej wody.
Jak się nad tym zastanowić, to miała rację. Alkohol sprawił, że miałam bardziej otwarty umysł.
Louis też tak.. ough! Czy ja właśnie o tym pomyślałam?
- Może sądzi, że nie jesteś jeszcze gotowa? - wysunęłam z powątpiewaniem.
- Ale Car, ja jestem. - odparła prosto.
- Chcesz właśnie z nim stracić dziewictwo? - jeżeli tak się nad tym zastanowić, Zayn był cudownym chłopakiem, jednak nie wiem czy znali się wystarczająco długo.
- Jeżeli nie z nim, to z kim? - odparła płaczliwie. Uciszyłam ją lekko, pocierając po plecach. Miała rację.
Ta rozmowa sprawiła, że sama zaczęłam zastanawiać się, czy ze mną jest coś nie tak.


- Car, to już czas! - Beth znalazła mnie przy barku, gdy nalewałam sobie soku. Nie mogłam już wypić więcej alkoholu, jeżeli chciałam pozostać przytomna.
Po dziewczynie nie było widać już oznak żadnego załamania. Makijaż potrafi zdziałać cuda.
Bethanie pociągnęła mnie w stronę drzwi na ogródek, gdzie czekała już większość gości. Odnalazłam wzrokiem Loui'ego. Machał do mnie, zachęcając, bym podeszła.
- Co się dzieje? - wskazał mi stanąć przed tłumem, który uparcie wpatrywał się w niebo. Objął mnie od tyłu i oparł brodę o moje ramię.
Usłyszałam huk. Po chwili następny. Odruchowo przeniosłam wzrok na gwiazdy i rzeczywiście, było na co czekać. Masa fajerwerków wystrzeliwała w powietrze, tworząc wielobarwne gwiazdy.
Nie mogłam oderwać wzroku od tego pokazu. Myśl, że to specjalnie dla mnie powodowała, że szczerzyłam się teraz jak głupia.
Na sam koniec, zamiast typowych kształtów, na ciemnym tle nieba pojawiły się inne. Nigdy takich nie widziałam. Uśmiechy, koła, serca. Lekko rozchyliłam usta.
Po pewnym czasie głośne odgłosy ucichły, co wskazywało na koniec. Jednak nikt nie ruszył się z miejsca. Czekali na coś. Posłusznie pozostałam na swoim miejscu i cierpliwie wpatrywałam się w górę.
Po kilku sekundach rozbrzmiało kilka huków i fajerwerki poszybowały do góry.
- Wszystkiego najlepszego - przeczytałam cicho. Poczułam ciepłe łzy na policzkach. Ludzie zaczęli bić brawa.
- Dziękuję! - pisnęłam, wtulając się w tors mojego chłopaka.
- Nie ma za co, kocham Cię. - odparł szeptem i pocałował mnie w czubek głowy.





No heej :) Co prawda, skończyłam rozdział kilka godzin temu, ale zapomniałam dodać - ta inteligencja. Dajcie znać, jak wam się podobał <3

Jeżeli chcesz być informowany o rozdziałach, w komentarzu zostaw swój username z twittera x

Kocham was