(przyp. autorki: akcja zaczyna się jeszcze w wieczór balowy, tym razem z perspektywy Harry'ego. następny dzień to dopiero urodziny Caroline. przepraszam za zamieszanie, po prostu nie zdążyłam tego wcisnąć do poprzedniego rozdziału :))
Chwiejnym krokiem podszedłem do drzwi mojego domu. Sam dziwiłem się, jak w takim stanie udało mi się tu dojechać be stłuczki. Dopiero gdy znalazłem się tuż przed witryną drzwi, moje oczy zarejestrowały coś dziwnego w otoczeniu. Zwykle było tu ciemniej?
W środku były zapalone światła.
Naprawdę? Akurat dzisiaj?
Westchnąłem i przekręciłem z niemałą trudnością klucz w zamku. Potknąłem się o próg, przez co wylądowałem na kolanach na zimnej podłodze w przedpokoju. Tym hałasem zwabiłem go do pomieszczenia.
- Harry. - zaczął surowo. Przeniosłem od niechcenia na niego wzrok i podniosłem się do pionu. Otrzepałem spodnie i zrzuciłem na podłogę marynarkę i buty, które niosłem w dłoni. Poluźniłem ucisk krawata i ominąłem go, udając się do kuchni. Jeżeli myślał, że przywitam go z otwartymi ramionami, to się grubo mylił.
- Gdzie Twoja panienka? - usłyszałem zza pleców, gdy podążył za mną. O czym on do cholery mówi?
Podniosłem jedną brew, skanując go od stóp do głów. Krótko obcięte włosy, marynarka i spodnie szyte na miarę, zajebiście elegancki.
Wyjąłem z lodówki butelkę wody i przysunąłem ją do ust, od razu wypijając z pół litra. No i co teraz, staruszku?
- Harry, Ty jesteś pijany. - zauważył wreszcie. Roześmiałem się głośno, po czym podniosłem butelkę na głowę. Cała jej zawartość teraz znajdowała się na mojej głowie, ubraniach, podłodze. Stary ogarniał to wszystko wzrokiem, z rozdziawionymi ustami.
- Nie ma żadnej "panienki" - zrobiłem gest cudzysłowia w powietrzu i potrząsnąłem gwałtownie głową. Ochlapałem przy tym trochę ojca, cóż było nie podchodzić tak blisko.
- Zawsze była. - odpowiedział beznamiętnie. Puściły mi nerwy, czego on oczekuje?
- Ale tym razem nie ma, do cholery! Nie chcę nikogo, trudno zrozumieć?! - wydarłem się. Nastała cisza przerywana jedynie moim ciężkim oddechem. Zaczęła mnie boleć głowa. Po wyjściu Tomlinsona i Parks z balu, sam opuściłem szkołę. Poszedłem do klubu nocnego, chciałem zapomnieć.
Jedyne co mi się udało, to porządnie się uchlać.
- Co Ty wyprawiasz, Harry? - po raz pierwszy naprawdę wrzasnął. Podniosłem jedną brew zaciekawiony tym, co może mi jeszcze powiedzieć. - Jeżeli myślisz, że będziesz mi kłamać, że idziesz na bal, po czym chodzić do pub'ów, to się grubo mylisz, chłopcze.
- Tak się składa, że byłem na balu. - odparłem niewzruszony.
- Tak? To czemu nie ma dziewczyny? - założył ręce przed sobą.
- Bo żadnej nie zaprosiłem. - syknąłem. - Ty naprawdę jesteś aż tak głupi? Myślałem, że to raczej logiczne. - parsknąłem z zamiarem wyminięcia go i udania się do pokoju. Złapał mnie za ramię, zatrzymując gwałtownie. Spojrzał mi wściekle w oczy. Siarczyście spoliczkował mnie. Zachwiałem się mocniej, ale ostatecznie oparłem się rękoma o blat. Podniosłem ponownie głowę i uśmiechnąłem się chytrze.
- Zawsze była. - odpowiedział beznamiętnie. Puściły mi nerwy, czego on oczekuje?
- Ale tym razem nie ma, do cholery! Nie chcę nikogo, trudno zrozumieć?! - wydarłem się. Nastała cisza przerywana jedynie moim ciężkim oddechem. Zaczęła mnie boleć głowa. Po wyjściu Tomlinsona i Parks z balu, sam opuściłem szkołę. Poszedłem do klubu nocnego, chciałem zapomnieć.
Jedyne co mi się udało, to porządnie się uchlać.
- Co Ty wyprawiasz, Harry? - po raz pierwszy naprawdę wrzasnął. Podniosłem jedną brew zaciekawiony tym, co może mi jeszcze powiedzieć. - Jeżeli myślisz, że będziesz mi kłamać, że idziesz na bal, po czym chodzić do pub'ów, to się grubo mylisz, chłopcze.
- Tak się składa, że byłem na balu. - odparłem niewzruszony.
- Tak? To czemu nie ma dziewczyny? - założył ręce przed sobą.
- Bo żadnej nie zaprosiłem. - syknąłem. - Ty naprawdę jesteś aż tak głupi? Myślałem, że to raczej logiczne. - parsknąłem z zamiarem wyminięcia go i udania się do pokoju. Złapał mnie za ramię, zatrzymując gwałtownie. Spojrzał mi wściekle w oczy. Siarczyście spoliczkował mnie. Zachwiałem się mocniej, ale ostatecznie oparłem się rękoma o blat. Podniosłem ponownie głowę i uśmiechnąłem się chytrze.
Ktoś tutaj stracił nad sobą panowanie i wreszcie to nie byłem ja.
- Zapamiętam to sobie. - rzuciłem, wchodząc po schodach.
Wszedłem powoli pod prysznic. Nadal miałem problem z poruszaniem się. W dodatku głowa zaczęła nieprzyjemnie pulsować. Fajnie, bo właśnie o tym marzyłem, zwłaszcza jeżeli jutro muszę jakoś funkcjonować w szkole. Uderzyłem pięścią o szybę, próbując wyładować na niej złość. I tym razem uzyskałem odwrotny skutek. Duże pęknięcie.
Wytarłem się dokładnie ręcznikiem. Założyłem czyste bokserki i koszulkę. Na moje, no i ojca, szczęście łazienka znajdowała się tuż przy mojej sypialni. Dzięki temu unikamy zbyt wielu konfrontacji. Rzuciłem się na łóżko, układając się na plecy. Westchnąłem i rozłożyłem ręce po obu stronach mojego ciała. To łóżko było tak duże, że nawet w takiej pozycji pozostawało mi dużo miejsca do dyspozycji. Dobijające.
Wziąłem w obie garści równo na nim ułożoną pościel. Pociągnąłem mocno i gwałtownie, rozrywając materiał. Co mnie mogły obchodzić problemy sprzątaczek, które będą się pewnie jutro zastanawiać, co się stało. Na pewno był z dziewczyną. Jasne, bo tylko tego można się po mnie spodziewać.
Wziąłem w obie garści równo na nim ułożoną pościel. Pociągnąłem mocno i gwałtownie, rozrywając materiał. Co mnie mogły obchodzić problemy sprzątaczek, które będą się pewnie jutro zastanawiać, co się stało. Na pewno był z dziewczyną. Jasne, bo tylko tego można się po mnie spodziewać.
Ponownie poczułem ten dziwny ból w klatce. Zaciągnąłem się powietrzem, próbując uspokoić drżenie warg.
Było za późno.
Zerwałem się z łóżka i rzuciłem do szafek. Przetrząsnąłem kilka szuflad w poszukiwaniu konkretnej rzeczy. Teraz ich zawartość leżała na podłodze, ale to również był nie mój problem.
Na dnie najniższej półki odnalazłem znajome opakowanie i zapalniczkę. Nie miałem humoru ani chwili dłużej czekać, więc rozerwałem je niezdarnie. Otworzyłem okno na ościerz i wspiąłem się na nie z potrzebnymi mi rzeczami w ręku. Zimny wiatr uderzył we mnie gwałtownie. Już dawno nastała noc, okolicę rozświetlały tylko liczne latarnie przy ulicy. Przejechałem dłonią po włosach i odnalazłem ręką rynnę po lewej stronie. Wspierając się framugą okna, wdrapałem się wyżej. Na dach.
Nie wiem czemu, ale zawsze lubiłem takie miejsca. Parapety, drzewa, ale najbardziej właśnie dachy. Były tak odcięte od ludzi, w takich momentach jak ten przydawały się najbardziej.
Opadłem na zimne dachówki. Podniosłem papierosa do ust i podpaliłem zapalniczką.
Odetchnąłem głęboko kojącym dymem.
Nareszcie.
Po kilkunastu minutach uświadomiłem sobie, jak tu jest zimno. Byłem przecież w samych gaciach i koszulce, a była noc. W jesień. W Londynie.
Podniosłem dłoń, by przeczesać włosy, jak to miałem w zwyczaju. Wtedy przypomniałem sobie, że przecież mam też mokre włosy.
Zachoruję i nie pójdę jutro do szkoły.
Z uśmiechem na ustach spuściłem się po rynnie i wszedłem z powrotem do pokoju. Zamknąłem szczelnie okno i położyłem się zmęczony. Ostatnio źle sypiałem, sen mógłby być dla mnie wielkim wytchnieniem.
Gdy już czułem, że rzeczywistość oddala się ode mnie, a ja sam zatapiam się w błogim uczuciu, coś mnie z tego wyrwało. Wściekły sięgnąłem ręką do telefonu. Kto o zdrowych zmysłach dzwoniłby o tej godzinie?
Zdziwiłem się. Nikt nie dzwonił, miałem ustawione tak przypomnienie. Inteligentnie, Styles.
'Urodziny Caroline'
- Cholera. - mruknąłem i wtuliłem twarz w poduszkę.
Nie mogę się rozchorować?
Nie mogę się rozchorować?
Przeanalizowałem cały plan na jutro. Jeżeli tylko Louis się spisze, wszystko pójdzie jak po maśle.
No właśnie. Louis.
Tyle razy się kłóciliśmy, ale czuję, że tym razem jest inaczej. Po pierwsze zawsze to ja wygrywałem, a po drugie.. nam obojgu naprawdę zależy? Nie wiem, sam już w sumie nie wiem.
I tym razem nie mogłem długo zasnąć. Wszystko przez dziewczynę zajmującą większość moich myśli. Może tak będzie lepiej? Z Loui'm będzie bardziej szczęśliwa. Temu nie mogłem zaprzeczyć. Nie wiem od kiedy przejmuje się uczuciami dziewczyny. Teraz to jakoś miało sens.
Może to, co pomoże mi się od niej uwolnić, to zapewnienie jej tego, czego właśnie potrzebuje? Miłości, bezpieczeństwa. Gdyby tak w końcu się stało.. Złamałoby mnie to. Ale przeszłoby mi, prawda? Bo chodzi mi tylko o to. O wolność.
Tak mi się wtedy wydawało.
Tak mi się wtedy wydawało.
Ugh, o tej godzinie mam za ckliwe myśli.
Zacisnąłem powieki, tym razem zmuszając się do snu.
Spojrzałem na zegarek. 6:30. No okej, przynajmniej tyle udało mi się pospać. Raczej nie spodziewałem się tego, żeby ojciec spał. Zwykł wstawać wcześniej, ze względu na firmę i zmiany czasu. Za miejsce zamieszkania uznawał bardziej swój apartament w Los Angeles, niż ten dom tutaj. I dobrze, nie potrzebuję go.
Mimo to poruszałem się na korytarzu jak najciszej. Nie chciałem, żeby mnie usłyszał, mógłby sobie coś dziwnego pomyśleć. Zawsze spałem do późna, dopiero od niedawna.. no właśnie. Uznałby, że coś naprawdę ze mną nie tak, a ja na pewno nie potrzebowałem jego uwagi. Tyle zdecydowanie mi wystarcza.
Dosłownie wstrzymałem oddech przy jego biurze. Musiał tam siedzieć, a jedynie tędy mogłem dojść do schodów.
Usłyszałem głosy, rozmawiał przez telefon. Przystanąłem zaciekawiony, gdy nazwał rozmówcę 'kochaniem'.
- Nie wiem kotku, ostatnio sprawia coraz więcej kłopotów. Z ocenami coraz gorzej, choć mogłoby się wydawać, że gorzej być właściwie nie może. - to o mnie. - Wczoraj pierwszy raz wrócił po balu bez dziewczyny! - aż wrzasnął. Naprawdę aż tak go to obeszło? Przewróciłem oczami. Taka mała rzecz, a tyle może zmienić.
Cisza. Kobieta musiała przejąć głos.
- Nie wiem, Kylie. Nigdy tak się nie zachowywał, zawsze był typem.. no wiesz. - westchnął. - Tu chodzi o przyszłość całej firmy! - podniósł głos. - Nie mogę mieć niczego w niepewności.. dlatego zrozum, muszę zniszczyć to, lub kogoś.. co go tak dekoncentruje.
Wyprostowałem się z mojej nachylonej pozycji z wytrzeszczonymi oczami. Dzięki za zaplanowanie przyszłości, ojciec.
Nagle zebrało mi się na wymioty.
- Powtórz od początku, nie chcę, żebyś cokolwiek spieprzył. - zlustrowałem wzrokiem Tomlinsona, który przestępował nerwowo z nogi na nogę. Odetchnął głębiej i wsadził dłonie w kieszenie spodni.
- Zabiorę ją do Nando's. - zachłysnął się powietrzem. - Albo wiesz, lepszy będzie ten bar jogurtowy! O taak! - podskoczył podekscytowany. Cofnąłem się lekko, nie wiadomo co jeszcze ten debil mógł zrobić. - Uwielbia jogurty z polewą karmelową.
- Super. - prychnąłem. - Może być. No i co dalej?
- Trochę później odprowadzę ją do domu i .. - uśmiechnął się chytrze. - jakoś zmuszę do tego, żeby wpuściła i mnie do środka. A wy już tam będziecie.
- Zgadza się. - westchnąłem. - Idź. To jej dzień.
Chłopak momentalnie podbiegł do swojej dziewczyny, która siedziała na kanapie obsypana przez życzenia od wielu ludzi. Lokalne święto, kurwa.
Tak, pogodziłem się z Loui'm, zawsze tak to się kończy. A z resztą mieliśmy coś do zrobienia. Chłopak od dawna stresował się przed tym dniem, nie miał pojęcia co zrobić. A ja, oczywiście pomogłem, bo kto inny zna się lepiej na imprezach? No i poza tym, zależało mi. Miało jej się podobać, miała być szczęśliwa.
* Caroline's pov *
- Oh dziękuję! - wytrzeszczyłam oczy na dużej wielkości prezent. Chłopak, który mi go dał, ledwo znany był mi z widzenia. Nie byłam nawet pewna jak ma na imię. Wiedziałam tylko, że był w naszej drużynie koszykarskiej.
- Nie ma za co, Car. I jeszcze raz wszystkiego najlepszego! - krzyknął, na co co najmniej połowa korytarza mu zawtórowała. Uśmiechnęłam się lekko. Brunet przyciągnął mnie w uścisku i chyba nie chciał puścić.
Powietrza!
- Myślę, że wystarczy. - usłyszałam tak dobrze już znany mi głos przy uchu. Mięśniak odsunął się ode mnie niechętnie, odepchnięty przez Loui'ego. Zmieszany odwrócił wzrok i odszedł, pocierając swój kark.
- Dziękuję, prawie się udusiłam. - Lou roześmiał się i przytulił, całując mnie przed tym.
Taak, ten dzień był cudowny.
- Zabiorę Cię dziś do pinkberry, dobrze?
Pokiwałam zgodnie głową i uśmiechnęłam się szeroko. Zabrzmiał dzwonek na lekcję, więc cmoknęłam go w usta po raz ostatni i oddaliłam się do mojej sali.
- Car! - wrzasnął Niall, gdy tylko zobaczył mnie w klasie. Co z tego, że w sali znajdował się już nauczyciel? I tak go to nie obeszło.
Blondyn wyskoczył w krzesła i podbiegł do mnie w ekspresowym tempie, przytulając i unosząc do góry.
- Wszystkiego najlepszego! Zdrowia, szczęścia.. - darł się, jednak profesor postanowił zainterweniować:
- Panie Horan, proszę usiąść na miejsce. Złoży pan życzenia koleżance na przerwie. - odezwał się sucho.
- Ale proszę pana, Caroline ma dzisiaj urodziny! - wyszczerzył się i nie zważając na karcący go wzrok faceta, okręcił mnie jeszcze raz wokół własnej osi.
- W takim razie wszystkiego najlepszego, panno Parks. - wysyczał. Uznałam to za polecenie, bym wreszcie usiadła. - Lekcja już się rozpoczęła.
Posłusznie więc usadowiłam się na krześle obok blondyna. Lekcja przebiegła zdecydowanie szybko, głównie za zasługą mojego przyjaciela.
Spojrzałem na zegarek. 6:30. No okej, przynajmniej tyle udało mi się pospać. Raczej nie spodziewałem się tego, żeby ojciec spał. Zwykł wstawać wcześniej, ze względu na firmę i zmiany czasu. Za miejsce zamieszkania uznawał bardziej swój apartament w Los Angeles, niż ten dom tutaj. I dobrze, nie potrzebuję go.
Mimo to poruszałem się na korytarzu jak najciszej. Nie chciałem, żeby mnie usłyszał, mógłby sobie coś dziwnego pomyśleć. Zawsze spałem do późna, dopiero od niedawna.. no właśnie. Uznałby, że coś naprawdę ze mną nie tak, a ja na pewno nie potrzebowałem jego uwagi. Tyle zdecydowanie mi wystarcza.
Dosłownie wstrzymałem oddech przy jego biurze. Musiał tam siedzieć, a jedynie tędy mogłem dojść do schodów.
Usłyszałem głosy, rozmawiał przez telefon. Przystanąłem zaciekawiony, gdy nazwał rozmówcę 'kochaniem'.
- Nie wiem kotku, ostatnio sprawia coraz więcej kłopotów. Z ocenami coraz gorzej, choć mogłoby się wydawać, że gorzej być właściwie nie może. - to o mnie. - Wczoraj pierwszy raz wrócił po balu bez dziewczyny! - aż wrzasnął. Naprawdę aż tak go to obeszło? Przewróciłem oczami. Taka mała rzecz, a tyle może zmienić.
Cisza. Kobieta musiała przejąć głos.
- Nie wiem, Kylie. Nigdy tak się nie zachowywał, zawsze był typem.. no wiesz. - westchnął. - Tu chodzi o przyszłość całej firmy! - podniósł głos. - Nie mogę mieć niczego w niepewności.. dlatego zrozum, muszę zniszczyć to, lub kogoś.. co go tak dekoncentruje.
Wyprostowałem się z mojej nachylonej pozycji z wytrzeszczonymi oczami. Dzięki za zaplanowanie przyszłości, ojciec.
Nagle zebrało mi się na wymioty.
- Powtórz od początku, nie chcę, żebyś cokolwiek spieprzył. - zlustrowałem wzrokiem Tomlinsona, który przestępował nerwowo z nogi na nogę. Odetchnął głębiej i wsadził dłonie w kieszenie spodni.
- Zabiorę ją do Nando's. - zachłysnął się powietrzem. - Albo wiesz, lepszy będzie ten bar jogurtowy! O taak! - podskoczył podekscytowany. Cofnąłem się lekko, nie wiadomo co jeszcze ten debil mógł zrobić. - Uwielbia jogurty z polewą karmelową.
- Super. - prychnąłem. - Może być. No i co dalej?
- Trochę później odprowadzę ją do domu i .. - uśmiechnął się chytrze. - jakoś zmuszę do tego, żeby wpuściła i mnie do środka. A wy już tam będziecie.
- Zgadza się. - westchnąłem. - Idź. To jej dzień.
Chłopak momentalnie podbiegł do swojej dziewczyny, która siedziała na kanapie obsypana przez życzenia od wielu ludzi. Lokalne święto, kurwa.
Tak, pogodziłem się z Loui'm, zawsze tak to się kończy. A z resztą mieliśmy coś do zrobienia. Chłopak od dawna stresował się przed tym dniem, nie miał pojęcia co zrobić. A ja, oczywiście pomogłem, bo kto inny zna się lepiej na imprezach? No i poza tym, zależało mi. Miało jej się podobać, miała być szczęśliwa.
* Caroline's pov *
- Oh dziękuję! - wytrzeszczyłam oczy na dużej wielkości prezent. Chłopak, który mi go dał, ledwo znany był mi z widzenia. Nie byłam nawet pewna jak ma na imię. Wiedziałam tylko, że był w naszej drużynie koszykarskiej.
- Nie ma za co, Car. I jeszcze raz wszystkiego najlepszego! - krzyknął, na co co najmniej połowa korytarza mu zawtórowała. Uśmiechnęłam się lekko. Brunet przyciągnął mnie w uścisku i chyba nie chciał puścić.
Powietrza!
- Myślę, że wystarczy. - usłyszałam tak dobrze już znany mi głos przy uchu. Mięśniak odsunął się ode mnie niechętnie, odepchnięty przez Loui'ego. Zmieszany odwrócił wzrok i odszedł, pocierając swój kark.
- Dziękuję, prawie się udusiłam. - Lou roześmiał się i przytulił, całując mnie przed tym.
Taak, ten dzień był cudowny.
- Zabiorę Cię dziś do pinkberry, dobrze?
Pokiwałam zgodnie głową i uśmiechnęłam się szeroko. Zabrzmiał dzwonek na lekcję, więc cmoknęłam go w usta po raz ostatni i oddaliłam się do mojej sali.
- Car! - wrzasnął Niall, gdy tylko zobaczył mnie w klasie. Co z tego, że w sali znajdował się już nauczyciel? I tak go to nie obeszło.
Blondyn wyskoczył w krzesła i podbiegł do mnie w ekspresowym tempie, przytulając i unosząc do góry.
- Wszystkiego najlepszego! Zdrowia, szczęścia.. - darł się, jednak profesor postanowił zainterweniować:
- Panie Horan, proszę usiąść na miejsce. Złoży pan życzenia koleżance na przerwie. - odezwał się sucho.
- Ale proszę pana, Caroline ma dzisiaj urodziny! - wyszczerzył się i nie zważając na karcący go wzrok faceta, okręcił mnie jeszcze raz wokół własnej osi.
- W takim razie wszystkiego najlepszego, panno Parks. - wysyczał. Uznałam to za polecenie, bym wreszcie usiadła. - Lekcja już się rozpoczęła.
Posłusznie więc usadowiłam się na krześle obok blondyna. Lekcja przebiegła zdecydowanie szybko, głównie za zasługą mojego przyjaciela.
- Argh Niall, jesteś niemożliwy! - wypadliśmy wraz z tłumem na korzytarz.
- Wiem, ale to dlatego, że Ciebie kocham! - wydarł się, przytulając mnie dzisiaj po raz setny. Zaśmiałam się cicho i pocałowałam go w policzek. Szybko złapałam kontakt wzrokowy z Loui'm, który stał po drugiej stronie przejścia. Zlustrował nas wzrokiem, po czym gdy uświadomił sobie, że to tylko Horan, odwzajemnił uśmiech, wracając do rozmowy.
Louis ufał Niall'owi. Czemu Harry'emu nie?
Pomijając dość silny argument, że Styles'owi po prostu nie da się i nie można ufać, to.. No dobra, to było pytanie retoryczne.
No to koniec. :) Mam nadzieję, że jest w porządku. Dodany z opóźnieniem, bo.. sami wiecie. No ale jest, a to się chyba liczy.
No to koniec. :) Mam nadzieję, że jest w porządku. Dodany z opóźnieniem, bo.. sami wiecie. No ale jest, a to się chyba liczy.
Chodzi mi dokładnie o to, żeby pokazać, że Caroline to bohaterka inna, dziękuję, że zauważyliście :)
O to Ci chodziło, jennis10? Może tak być? Przedstawiłam trochę problemów Harry'ego z ojcem, daj znać x
Dziękuję każdemu kto komentuje, to naprawdę kochane.
Jeżeli chcesz być informowany, dodaj ten blog do obserwowanych na bloggerze
Lub
W komentarzu zostaw swój username z twittera, a tam chętnie będę Cię informować!
Dziękuję misie, kocham was
xx
O to Ci chodziło, jennis10? Może tak być? Przedstawiłam trochę problemów Harry'ego z ojcem, daj znać x
Dziękuję każdemu kto komentuje, to naprawdę kochane.
Jeżeli chcesz być informowany, dodaj ten blog do obserwowanych na bloggerze
Lub
W komentarzu zostaw swój username z twittera, a tam chętnie będę Cię informować!
Dziękuję misie, kocham was
xx